Dziś śniadanie się udało,
Było dużo, smacznie, zdrowo,
Polowałem sam, za Wisłą,
Dzień więc zaczął się wzorcowo.
Potem coś się posypało,
Nic nie było już w porządku,
Nie wiem sam, od czego zacząć,
Zatem zacznę od początku.
Mama z Tatą gdzieś wybyli,
Cały dzień sam byłem w domu,
Tak pod wieczór, głód poczułem,
Nie skarżyłem się, bo komu?
Najpierw przyleciała Mama,
Coś tam do jedzenia dała,
Wypytała mnie o ranek,
I natychmiast odleciała.
Za chwil parę, powróciła,
Lecz, niestety, bez niczego,
Skłamałbym, przyniosła sianko,
Mamuś! Głodzisz mnie! Dlaczego?
Trzeci raz się pojawiła,
Po to, bym przekazał Tacie,
Że na zapasowym będzie,
Czyli w naszej drugiej chacie.
Wrócił Tatuś. Nic mi nie dał,
Uznał, skoro Mama była,
To ja głodny być nie mogę,
Bo mnie Mama nakarmiła.
Dodał też, że w moim wieku,
Nie przystoi płakusianie,
Wspomniał coś o myciu dzioba,
I poleciał. Chyba na nie.
Chciałem tylko coś przekąsić,
Ciężki bywa los Niuniusia,
Czy dorosły bocian, nigdy,
Nawet głodny, nie płakusia?
Zapomniałem jeszcze dodać,
Że widziałem krowy rano,
Takie duże i muczące,
Które zimą jedzą siano.
Teraz, jednak trawę wolą,
I tam właśnie, gdzie ją skubią,
Boćki łatwiej w trawie znajdą,
To, co wszystkie boćki lubią.