Kiedy jeszcze byłem mały,
Całkiem tyci, jak pisklęta,
Miejsce miał incydent dziwny,
Niżej wszystko, co pamiętam.
Otóż Mama poleciała,
Przed wieczorem, by żerować,
Tatuś został ze mną w gnieździe,
Żeby mną się opiekować.
Przysnęliśmy obaj trochę,
Nagle, przyznam się, struchlałem,
Ktoś do gniazda chciał się wedrzeć,
Nie wiem kto, bo nie widziałem.
Tatko dzielnie go przeganiał,
Ile razy? Nie liczyłem,
Liczyć jeszcze nie umiałem,
Wspominałem, mały byłem.
Raptem, Tatuś pomknął w ciemność,
I zostawił mnie samego,
Nie opowiem, co przeżyłem,
Wolę nie pamiętać tego.
W okamgnieniu wrócił z Mamą,
Nocne strachy zakończone,
A co, jeśli za złoczyńcę,
Tatko uznał swoją żonę?
Tatuś mógłby się pomylić?
Raczej tego nie ogarnę,
Może w nocy wszystkie boćki,
Tak jak koty, też są czarne?