Wydostałem się z jajeczka,
Tuż po ósmej, była środa,
Więcej nie zapamiętałem,
Więc ten dzień pominę. Zgoda?
Rosłem szybko, jak na drożdżach,
I ani się obejrzałem,
Nie siedziałem już jak maluch,
Tylko całkiem pewnie stałem.
Potem, dzięki gimnastyce,
Krzepy nabierając stale,
W lot się latać nauczyłem,
Zdolność tę wciąż doskonalę.
Już żeruję samodzielnie,
Nie ukrywam, tym się szczycę,
Gdy się zdarzy, że zgłodnieję,
Dokarmiają mnie Rodzice.
Teraz, w każdej wolnej chwili,
Przekazują mi wskazówki,
Jak unikać niebezpieczeństw,
Bo się zbliża czas wędrówki.
Wiem, że muszę lecieć w grupie,
Tam gdzie żyją Afrykanie,
Wiem, czym prądy są powietrzne,
Czym kominy, szybowanie.
Powinienem być ostrożny,
Nie szarżować, dbać o zdrowie,
Wszystkie ważne informacje,
Mam poukładane w głowie.
Nie podoba mi się wcale,
Że nie lecę z Rodzicami,
I że gniazdo mam opuścić,
I kamerkę, tę z Ciotkami.
Niepołomic nie zobaczę?
Nigdy tutaj już nie wrócę?
Dziwi kogoś, że zwyczajnie,
Tak po ludzku, tym się smucę?
Płacz już mam na końcu dzioba,
Cały czas mnie w dołku gniecie,
Lecz nie zmienię praw natury,
Ruszam w drogę. Witaj Świecie!